lis 28 2008

yo


Komentarze: 0
Szczęśliwego Nowego Roku 1978

<!-- DgoPrepare('WindowLoginForum', '<DIV style="width:470"><SPAN class="v3b gr">Zaloguj się</SPAN><BR><IMG src=0 width=10 height=10><BR><FORM target="loginframe" name="f_login2" style="display:inline" method=post action="http://secure.onet.pl/forum/login.html" onsubmit="if(document.f_login2.ssl.checked) document.f_login2.action='https://secure.onet.pl/index_extended.html'"><INPUT type=hidden name=url value="http://znana-historia-panny-evans.blog.onet.pl/1,log.html"><INPUT type=hidden name=errurl value="http://znana-historia-panny-evans.blog.onet.pl/-1,log.html"><INPUT type=hidden name=app_id value=70><INPUT type=hidden name=ok value="1"><INPUT type=hidden name=r value="http://znana-historia-panny-evans.blog.onet.pl/1,log.html"><TABLE width="100%" border=0 cellpadding=0 cellspacing=0><TR valign=top align=left><TD><SPAN class="v6b gr">E-mail</SPAN><BR><INPUT type=text class="v2" id="e" name="e" maxlength=60 size=30 value=""></TD><TD><SPAN class="v6b gr">OnetHasło</SPAN><BR><INPUT type=password class="v2" id="p" name="p" maxlength=60 size=30 autocomplete=off></TD></TR></TABLE><SPAN id=err_login2 style="display:none;" class="err"><img src="http://blog.onet.pl/_d/ico/alert.gif"> Niepoprawne dane</SPAN><IMG src=0 width=10 height=10><BR><table width="100%" border=0 cellpadding=0 cellspacing=0><tr><td background="_d/lay/kropkipoziom.gif"><IMG src=0 width=1 height=1></td></tr></table><IMG src=0 width=10 height=10><BR><DIV align=center><input class="g_szary_c_80" name="blogin" onClick="DgoOFF(O('WindowLoginForum'));" value="&nbsp;&nbsp;Anuluj&nbsp;&nbsp;" type="button"> <INPUT type=submit class="g_zolty_c_80" name="blogin" value="&nbsp;&nbsp;OK&nbsp;&nbsp;"></DIV><IMG src=0 width=14 height=14><BR><DIV align=center><SPAN class="v2b gr">Objaśnienia&nbsp;</SPAN><A href="javascript:DgoTOG(WindowLoginForum);DgoON(WindowLoginInfo);DgoDock(WindowLoginInfo,240,215);"><IMG src="http://blog.onet.pl/_d/ico/pytajnik.gif" border=0></A><IMG src=0 width=3 height=3><BR><INPUT type=checkbox class="" value=0 name=hssl ><SPAN class="v2">Loguj się bezpiecznie</SPAN>&nbsp;&nbsp;<A href="http://secure.onet.pl/haslo.html" class="v2">Zapomniałem hasła</A></DIV></FORM></DIV><iframe onLoad="logUser();" style="border: 0px solid #FFFFFF;" border="0" name="loginframe" id="loginframe" width="1" height="1"></iframe>', 0, 1, 1, '"Anuluj":"none"', 0) // End -->

Zza zamkniętych drzwi kościoła dobiegał radosny śpiew, obwieszczający światu zakończenie roku 1977. Wrota rozwarły się na oścież i na niewielki rynek wysypały się tłumy mieszkańców Spinner’s End. Roześmiane twarze dzieci i ich rodziców zebrały się pod dorodnym świerkiem przybranym w cukrowe laski i imbirowe ciastka, by jeszcze raz złożyć sobie noworoczne życzenia.

Tylko jedna osoba nie brała udziału w zabawach.

Młody, czarnowłosy mężczyzna zatrzymał się w cieniu ratusza. Obrzucił zebranych pogardliwym spojrzeniem, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył szybko opustoszałą uliczką. Nie mógł się spóźnić na umówione spotkanie.

 

***

 

Nogi niosły ją same. Nie wiedziała dlaczego, ale łamanie zakazu Syriusza sprawiało jej dużą przyjemność. Mimo tego, że przemarzła do szpiku kości, pomysł wieczornego spaceru wydawał się jej tak samo wspaniały, jak w chwili, gdy przekroczyła próg swojego domu kilka godzin wcześniej. Znała te drogi na pamięć. Przynosiły jej spokój i ukojenie. Wydawało jej się nieprawdopodobne, by jakiekolwiek zło mogło się przedrzeć do tego urokliwego zakątka kraju.

Zatrzymała się na skraju miasteczka. W ciemnościach zaskrzypiała zardzewiała furtka. Gdzieś w pobliżu musiał znajdować się plac zabaw, na którym bawiła się w dzieciństwie. Zmrużyła oczy. Tyle wspomnień… To właśnie tutaj poznała Severusa. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest czarownicą. Wtedy potrafiła się cieszyć każdym kolejnym dniem. Wtedy…

Poczuła silny ucisk w okolicy serca. Te czasy dawno minęły i już nigdy nie wrócą. Teraz wszystko jest o wiele trudniejsze. Teraz trzeba wybierać.

Przypomniała sobie stertę gazet leżących na kuchennym stole. Przez krótką chwilę zobaczyła przed oczami nagłówki na pierwszych stronach „Proroka Codziennego”: PANIKA WŚRÓD MUGOLI… WRÓG POLITYCZNY CZY ZWOLENNIK SAMI-WIECIE-KOGO?… CZYTO JUŻ KONIEC NASZEGO ŚWIATA?… DRUGI GRINDELWALD CZY RATUNEK DLA NACJI CZARODZIEJÓW?…

Taaak… Czekały ich teraz ciężkie dni próby. Wiedziała, że już niedługo społeczeństwo podzieli się na dwa wrogie obozy i trzeba będzie opowiedzieć się po którejś ze stron. Ona wybrała już dawno. Po raz pierwszy w życiu żałowała, że została zupełnie odcięta od świata magii. Czuła, że dzieje się coś bardzo ważnego, a ona nie może wziąć w tym udziału.

Westchnęła cicho i rozejrzała się wokoło. Dalsza droga wiązałaby się z ryzykiem nocnego włóczenia się po lesie. Sięgnęła do kieszeni, żeby wyciągnąć różdżkę.

- Lumos

Wąski promień światła opadł łagodnie na ośnieżoną ścieżkę. Po obu jej stronach rosły wysokie świerki, których wierzchołki kołysały się lekko na wietrze. Zawahała się. A jeśli Syriusz miał rację? Jeśli coś złego czai się w pobliżu? Samotna podróż byłaby skrajną głupotą.

Nagle uświadomiła sobie, jak lekkomyślnie postąpiła. Gdyby coś jej się stało, nikt  nie przyszedłby jej z pomocą na czas. Rodzice mieszkali od kilku dni u ciotki ojca, Petunia zaszyła się u Yvonne na całe święta, James i Remus siedzieli teraz w ciepłym dormitorium na drugim końcu kraju, a Syriusz… Syriusz ostrzegał ją. Prosił. Dlaczego go nie posłuchała? Powinna siedzieć teraz w domu przed kominkiem i popijać gorące kakao.

- Nox!

Blade światło zgasło, sprawiając, że pogrążyła się w ciemności.

Zawróciła.

Minęła zakręt. U stup wzgórza dostrzegła oświetlone Spinner’s End. W powietrzu unosił się cichy odgłos radosnych śpiewów. Gdzieś w oddali kościelny dzwon wybił godzinę dwunastą…

- Szczęśliwego Nowego Roku… - bąknęła sama do siebie.

Otuliła się szczelniej szalem, ukryła ręce w kieszeniach płaszcza i przyśpieszyła kroku.

Nigdy nie czuła się tak samotna. Żałowała, że nie została na święta w Hogwarcie. Mogłaby teraz grać z Remusem w zaczarowane szachy, czytać grube, magiczne księgi albo biegać po błoniach i cieszyć się ze świątecznej przerwy. Brakowało jej tych beztroskich chwil, które zdarzały się teraz coraz rzadziej. Tak dawno nie widziała zamku, swoich przyjaciół, olbrzymiego Hagrida i… tych pięknych, brązowych oczu.

Rozmarzyła się. Nigdy nie czuła czegoś podobnego do żadnego chłopaka. Obecność Jamesa i jego czułe, ciepłe spojrzenie działały jak narkotyk. Uzależniła się. Chciała, by był zawsze blisko niej, by na nią patrzył. Pragnęła być jedyną dziewczyną w jego życiu, choć doskonale wiedziała, że taki chłopak jak on musiał mieć ich na pęczki. I choć czasem wciąż próbowała sobie wmówić, że jest inaczej, musiała w końcu przyznać, że się zakochała. Co dzień wieczorem, gdy leżała w łóżku i wsłuchiwała się w ciszę, zastanawiała się, co on teraz robi, co czuje, czy on także myśli czasem o niej – o niepozornej Lily Evans, której nie dane było spotykać się jeszcze z żadnym mężczyzną.

Zatrzymała się gwałtownie. W oddali dostrzegła ciemny zarys piętrowego domu, do którego zmierzała. Na ganku paliła się oliwna lampka.

- Już są? – zdziwiła się Lily. – Myślałam, że przyjadą jutro wieczorem…

Przeskoczyła zgrabnie przez ogrodzenie i wspięła się szybko po schodach. Przez szparę między drzwiami a framugą przebłyskiwały wiązki światła. Drżącą ręką nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. Były otwarte.

Przedpokój zastała w takim stanie, w jakim go zostawiła. Pośrodku leżał bury dywan z owczej wełny, a na stojącym wieszaku wisiał jedynie beżowy płaszcz Petunii. Mosiężne lustro odbijało puste wnętrze ciemnego salonu.

- Jest tu kto? – zawołała z progu. – Mamo? Tato?

Odpowiedziało jej głuche echo.Weszła do środka i rozejrzała się w około. Nie zauważyła niczego, co wskazywać by mogło na obecność jakiegoś członka rodziny. A przeczcież tylko oni posiadali klucze…

I nagle uświadomiła sobie coś, co sprawiło, że serce podeszło jej do gardła. Na świecie istnieją istoty, które nie potrzebują kluczy, by dostać się do pomieszczenia.

- Cóż za spostrzeżenie – usłyszała drwiący głos za swoimi plecami.

Odwróciła się tak gwałtownie, że omal nie straciła równowagi.

W drzwiach stała wysoka postać w ciemnej, upiętej pelerynie. Czarna maska zakrywała drobną twarz kobiety. Oparła się niedbale o drzwi i założyła ręce na piersiach, nie spuszczając zimnego wzroku ze swojej ofiary. Tuż za nią stali dwaj potężnie zbudowani mężczyźni, trzymający w łapskach krótkie różdżki. Szerokie kaptury opadały im na oczy, uniemożliwiając Lily rozpoznanie napastników.

- A mówił, że jesteś taka bystra…- ciągnęła dalej kobieta przewracając oczami. – Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Czarny Pan wybrał akurat ciebie. Pozostaje mi tylko wierzyć, że jak zwykle jest nieomylny… - Wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu.

– To będzie dziecinnie proste – zaskrzeczał mężczyzna stojący po prawej stronie. – Nie wyciągnęła nawet różdżki.

Lily dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie zachowuje się tak, jak przystało na czarownicę. Od kilku minut stała nieruchomo, wpatrując się przerażonym wzrokiem w trójkę napastników. Jej różdżka spoczywała spokojnie w tylnej kieszeni dżinsów.

Sięgnęła po nią machinalnie. Przez krótką chwilę zacisnęła palce na jej trzonie, ale drewienko poruszyło się niespokojnie i wyśliznęło z rąk właścicielki. Lily obserwowała, jak jej jedyna broń przelatuje obok niej i z gracją opada na wyciągniętą dłoń drugiego mężczyzny.

- Taaa… - roześmiał się głośno. – To będzie niczym wyrwanie dziecku lizaka.

Paraliż, wywołany strachem, powoli ustępował i mózg Lily zaczął pracować na zwiększonych obrotach. Nie wiedziała jak Syriuszowi udało się przewidzieć to, że może być w niebezpieczeństwie, ale rada z pozostaniem w domu była chybiona. Szanse na ucieczkę malały z każdą chwilą. Była pewna, że jej „goście” odpowiednio zabezpieczyli okna i tylne drzwi. Jedyną szansą było odzyskanie różdżki, która spoczywała teraz w jednej z kieszeni czarnego płaszcza. Zdobycie jej, teleportacja i podróż siecią Fiuu były niemalże tak niemożliwe, jak pojawienie się teraz pomocy z zewnątrz. Utknęła w sytuacji bez wyjścia.

- Czego chcecie? – zapytała, starając się opanować głos.

- My? Och, nie… NAS w ogóle nie interesujesz – powiedziała kobieta, przeciągając sylaby. – TY interesujesz wyłącznie naszego Pana, który ma co do ciebie pewne zamiary. Będziesz jego… zabawką.

Jej głośny śmiech potoczył się echem po holu.

- Taa… - przytaknął jej towarzysz. – Pójdziesz z nami…

- … albo zawleczemy cię siłą – dokończyła czarownica.

Cała trójka wyciągnęła przed siebie różdżki i poruszyła się gwałtownie do przodu.

Lily zrobiła to instynktownie. Odwróciła się na pięcie i w pełnym biegu pokonała odległość dzielącą ją od schodów. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, była już na piętrze. Nie wiedziała dlaczego to robi, ale musiała się ukryć przed napastnikami. Jedynym bezpiecznym miejscem wydał się jej własny pokój.

Wpadła jak burza do swojej sypialni i zatrzasnęła drzwi. Ostatkiem sił pchnęła staroświecką komodę, by je zabarykadować. Opadła całym ciężarem na półkę. Wiedziała, że ta przeszkoda jest niczym w starciu z różdżką. Za chwilę trzy zamaskowane postacie wtargną do pomieszczenia, a ona nie będzie miała dokąd uciec.

Usłyszała szybkie kroki tuż za drzwiami. Ktoś natarł na nie z drugiej strony.

- Zabarykadowała je od środka – prychnął głos z zewnątrz. – Wydaje jej się, że w ten sposób nas powstrzyma.

- Nie gadaj, tylko je wysadź, idioto – warknęła kobieta.

- Odsuńcie się! Confringo!

Potężna eksplozja wstrząsnęła całym domem. Siła uderzenia była tak wielka, że odrzuciła Lily do tyłu. Wpadła z ogromną prędkością na ścianę. Gdzieś obok rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.

Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała, była para dużych, brązowych oczu...

 

***

 

- Zastaw mnie! Puszczaj!

Miotał się w miejscu, próbując wyrwać się mocnego uścisku kobiety.

- Bądź rozsądny, James! – warknęła. – Oni chcą ciebie, nie tej dziewczyny! Jeśli teraz tam pójdziesz, oboje spotkamy się na cmentarzu!

Przestał się szarpać i utkwił w matce mordercze spojrzenie.

- Więc o to ci chodzi, tak? – szepnął. – Byłabyś w stanie poświęcić niewinną dziewczynę, żeby ratować swoją skórę?

Skrzywiła się.

- Nie! Byłabym w stanie poświęcić niewinną dziewczynę, żeby ratować swoje dziecko! – warknęła.

Stali naprzeciw siebie i piorunowali się wzajemnie spojrzeniami. Oboje walczyli o najcenniejszą rzecz w swoim życiu i żadne nie chciało ustąpić.

- Co chcesz teraz zdziałać? – powiedziała Dorea Potter, starając się uspokoić drżenie głosu. – Dziewczyna jest teraz w Świętym Mungu, są przy niej przyjaciele...

- Nie ma przy niej MNIE! – warknął. – Nie rozumiesz? To wszystko moja wina. Gdybym nie odpisał na jej pierwszy list, to...

Głos utkwił mu w gardle. Oparł się plecami o zimną, kamienną ścianę i ukrył twarz w dłoniach.

- Prędzej czy później i tak dowiedzieli by się, że jest dla ciebie ważna – powiedziała cicho kobieta. - Wolałbyś widzieć na jej miejscu Syriusza? A może któregoś z pozostałych uczniów Hogwartu? Te potwory wiedzą, jaka jest nasza słabość. Ludzie uczciwi nigdy nie poświęcą niewinnych, by ratować siebie... – Spojrzała na niego z czułością. – Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko.

Podniósł wzrok, by spojrzeć w jej twarz.

- Wiem – przyznał. – Ale coraz częściej zaczynam myśleć, że JA poświęciłbym wszystko dla niej...

Czarownica uśmiechnęła się smutno.

- Zrobiłeś dla tej dziewczyny więcej, niż mogłaby się spodziewać... – powiedziała dobitnie. – Gdybyś nie zdążył na czas, pewnie teraz byłaby w łapach tych zdrajców, a wraz z nią twoja i moja wolność... może nawet życie.

- Naprawdę myślisz, że to wszystko po to, by uchwycić ciebie?

- Tak. I właśnie dlatego proszę cię, byś pozostał w Sokolim Gnieździe. Tutaj cię nie znajdą.

Prychnął pogardliwie.

- Nie patrz tak na mnie – mruknęła z wyrzutem. – Jeśli jedynym sposobem, żeby cię uchronić przed tymi ludźmi, jest uwięzienie cię we własnej posiadłości, to jestem gotowa cię tu zamknąć!

 

***

 

Otworzyła oczy.

Sala była niewielka. Wszechobecna biel zdawała się przenikać przez wszystkie przedmioty znajdujące się w pomieszczeniu. Przez przestronne okno wlewały się strumienie słonecznego światła.

Odwróciła powoli głowę. Pod ścianą, na niskich, drewnianych krzesłach, siedzieli trzej młodzi mężczyźni. Tej nocy każdy z nich stracił swoją sowę.


palony : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz